Dla Ewangelii

Dla Ewangelii

A czynię to wszystko dla Ewangelii,
aby uczestniczyć w jej zwiastowaniu.
1 Kor. 9:23

Razem dla Ewangelii jest inicjatywą chrześcijan z różnych środowisk ewangelicznych, złączonych wspólnym pragnieniem głoszenia Ewangelii i troski o zdrową naukę biblijną.
Poznaj priorytety RDE, wyznanie wiary RDE oraz wyznawane wartości RDE. To na nich opiera się współpraca w ramach Razem dla Ewangelii.
Razem pragniemy działać dla Ewangelii, ku chwale naszego Pana, Jezusa Chrystusa.

10 mitów na temat ewangelizacji

Większość z nas w bagażu swoich chrześcijańskich doświadczeń ma zapewne niejedną taką sytuację, kiedy to, mimo dobrych chęci, nasze ewangelizacyjne wysiłki nie przyniosły spodziewanych rezultatów.

Czasem bywa jeszcze inaczej. Ktoś nawraca się, ale po pewnym czasie odchodzi. Dla wielu chrześcijan może to być doświadczenie, z którym nie potrafią sobie poradzić. Co właściwie się stało? Czy coś źle powiedziałem? Czy zapomniałem o czymś powiedzieć? A może mówiłem za mało interesująco?
Na temat ewangelizacji istnieje wiele nieporozumień i przesądów. Tworzymy je, bo szukamy sposobu na skuteczną ewangelizację. Wierzymy w nie, bo ktoś opowiedział, że u niego były źródłem sukcesu. Opieramy się na nich w naszej służbie, bo boimy się, że ktoś powie, że jesteśmy leniwi, albo jeszcze gorzej, nie duchowi.

Dzięki niektórym akcjom nasze kaplice napełniają się ludźmi i cieszymy się z tego powodu, ale jakież jest nasze zdziwienie, gdy po pewnym czasie ci ludzie odchodzą. W raportach poewangelizacyjnych organizatorzy chętnie opisują ile osób „podjęło decyzję” czy też „wyszło do przodu”. Ale ile z tych osób pozostało we wspólnocie po 10 latach? Te liczby są już dużo mniej fascynujące, a nawet poddają w wątpliwość stosowane przez nas metody. Wskutek takich doświadczeń jedni w końcu zarzucają jakiekolwiek wysiłki ewangelizacyjne, uznając, że to wszystko i tak nie ma sensu, inni brną dalej w jakieś dziwne praktyki wierząc, że pewnego dnia otworzą się upusty nieba. Nie przejmują się, co na ten temat ma do powiedzenia Słowo Boże, ważne, że to „działa” (= ludzie przychodzą), przynajmniej z pozoru.

Taka teologiczna beztroska przypomina mickiewiczowskiego głupca, który mówi: „Niech sobie źródło wyschnie w górach, byleby mi płynęła woda w miejskich rurach”. Innymi słowy, co tam teologia, grunt, że coś się dzieje. Ostatecznie takie podejście staje się przyczyną jeszcze większych rozczarowań, wzajemnych oskarżeń, a czasem w ogóle odejścia od społeczności kościoła.

Przyjrzyjmy się więc kilku takim fałszywym założeniom, które dla podkreślenia ich nieprawdziwości nazwałem mitami. Trudno w takim artykule zmieścić wszystko, co warto na ich temat napisać, niemniej spróbuję podkreślić to, co najważniejsze jednocześnie wskazując na biblijne rozumienie nawrócenia i nowego narodzenia oraz wynikające z tego wnioski.

1. Do nawrócenia człowiek potrzebuje Słowa Bożego, dlatego w rozmowie ewangelizacyjnej najlepiej ograniczyć się do cytowania wersetów biblijnych w niezmienionej postaci.

Oczywiście, że bez Słowa Bożego nie ma nawróceń. Niektórzy jednak rozumieją to w ten sposób, że w rozmowie ewangelizacyjnej należy do minimum ograniczyć swoje wypowiedzi, a skupić się na cytowaniu jak największej ilości fragmentów biblijnych pozostawiając je nawet bez komentarza. Jeżeli chcielibyśmy być konsekwentni w takim rozumowaniu, powinniśmy cytować te wersety w języku greckim albo hebrajskim, bo to jest właściwy oryginał. Biblia nie została przecież napisana w języku polskim, a przekłady różnią się między sobą. Jeżeli jednak dopuszczamy myśl, że mogą to być przekłady, tak, by słuchacz rozumiał to co czytamy, sami dostrzegamy, że nie chodzi o brzmienie oryginału lecz sens i znaczenie tego, co Bóg powiedział.

W cytowaniu tekstów biblijnych nie ma oczywiście niczego złego, ale też nie ma w tym żadnej magii. Pokazanie naszemu rozmówcy, gdzie takie czy inne zdanie jest zapisane, może pomóc mu w uzmysłowieniu sobie, że to, co mówimy nie jest wyssane z palca, ale zostało wypowiedziane przez Jezusa, apostołów czy proroków. Wiara w to, że tylko oryginalne cytaty mogą zbawić człowieka bliższa jest w swej naturze animistycznym religiom niż chrześcijaństwu. Elementy takiego myślenia znajdujemy też w Islamie, gdzie Koran zawsze cytowany jest tylko w oryginale, po arabsku.

2. Cuda powodują nawrócenia. Im więcej będzie się działo cudów, tym więcej będzie nawróceń.

Cuda, choć zawsze robiły wrażenie na ludziach, nie sprawiały w nich wiary. Wbrew pozorom cuda nie są po to, by przekonać niewierzących. Cuda są dla wierzących, by utwierdzić ich w wierze.

Pomyślmy. Człowiek, który nie wierzy w rzeczywistość nadprzyrodzoną (tj. uznaje istnienie tylko świata materialnego), widząc autentyczny cud, powie, że to złudzenie albo jakiś trik (czy wręcz oszustwo), albo że jest to zjawisko, którego chwilowo współczesna nauka nie potrafi wyjaśnić, ale za kilka, kilkadziesiąt lat, kiedy nastąpi dalszy jej rozwój, z pewnością będziemy już potrafili to wytłumaczyć. Aby nazwać coś cudem człowiek musi najpierw uwierzyć w istnienie świata nadnaturalnego. Jeżeli natomiast wierzy w jakieś duchy grasujące po świecie, ewentualny cud tylko utwierdzi go w przekonaniu, że animizm jest tą prawdziwą religią. Człowiek zawsze patrzy na zjawiska przez pryzmat swoich przekonań i próbuje te doświadczenia do nich dopasować.

Apostoł Jan w swojej Ewangelii opisuje sytuację, kiedy pojawił się głos z nieba przemawiający do Jezusa. Jaki był tego skutek? Czy wszyscy padli na kolana i wyznali, że Jezus jest Synem Bożym? Nie! „Lud […] który stał i słyszał, mówił, że zagrzmiało, inni mówili: Anioł do niego przemówił” (J 12,29).

Tylko człowiek uznający istnienie świata nadnaturalnego będzie w stanie zobaczyć cud. Pozostali potraktują to jako niezrozumiałe zjawisko naturalne. W przypadku Jezusa i Żydów, którzy wierzyli w świat nadprzyrodzony, kluczowym elementem był brak wiary w boski autorytet Jezusa. Bez tego żaden cud nie był dla nich dowodem.

Ludzie, którzy chodzili za Jezusem widząc cuda, które czynił, nie czcili go jako Syna Bożego, przez którego działa Wszechmogący Bóg. Szli za nimi, ponieważ dzięki cudom mogli się najeść chleba, doświadczyć uzdrowienia bądź uwolnienia od demonów. Cuda rzeczywiście świadczyły o Jezusie, ale przekonywało to tylko tych, którym Pan otworzył serce, którzy mieli uszy do słuchania (Łk 8,8nn).

Biorąc pod uwagę ilość cudów jakich Jezus dokonał, cały Izrael powinien z entuzjazmem przyjąć Go jako ich Mesjasza. Apostoł Jan pisze, że gdyby chcieć spisać je wszystkie, cały świat nie pomieściłby tych wszystkich ksiąg (J 20,30; 21,25). Pomimo tak wielkiej ilości cudów, zamiast okazania Mu należnej czci, tego dnia, kiedy Jezus został postawiony w stan oskarżenia, krzyczeli: „Ukrzyżuj go, ukrzyżuj go”.

3. Im lepsza muzyka i im lepsza atmosfera, tym chętniej ludzie podejmują decyzję o nawróceniu się.

Jeżeli potraktować ten postulat poważnie i konsekwentnie, to może do organizacji wydarzeń ewangelizacyjnych powinniśmy wynajmować agencję reklamową kierowaną przez doświadczonego reżysera, opłacić najlepszy w Polsce zespół muzyczny, który nauczyłby się grać kilku chrześcijańskich pieśni, a do czytania tekstów biblijnych i kazania zatrudnić zawodowych aktorów. Ażeby wprowadzić bardziej spontaniczną atmosferę, program można by zacząć od występu „Kabaretu Moralnego Niepokoju” oczywiście z repertuarem specjalnie przygotowanym na taką okazję. W ten sposób z pewnością poziom artystyczny takiego wydarzenia poszybowałby w górę.

Jeżeli ktoś nie ma oporów wobec takich pomysłów, to chyba powinien poszukać uczciwej odpowiedzi na pytanie, o co mu tak naprawdę chodzi i wrócić do Nowego Testamentu w poszukiwaniu odpowiedzi, czym jest Ewangelia i na czym polega nawrócenie i chrześcijaństwo w ogóle.

Dla wielu osób takie przedstawienie z pewnością byłoby swoistym duchowym katharsis, oczyszczającym duszę. Dla innych wyjątkowym artystycznym przeżyciem pod wpływem obcowania z prawdziwą sztuką. Być może niektórzy nawet uznaliby, że skoro organizator potrafił tak profesjonalnie zadbać o ich „duchowe” potrzeby, wart jest tego, by poświęcić mu więcej uwagi (tj. przychodzić częściej), a nawet wesprzeć jakąś znaczącą kwotą. Podejrzewam, że wraz z dalszym rozwojem artystycznych możliwości naszych zborów, takie estetyczne „nawrócenia” będą pojawiać się coraz częściej.

Jeżeli jednak rozdźwięk między codziennym życiem aktorów, muzyków i członków kabaretu a komunikowanymi przez nich prawdami jest dla nas nie do zaakceptowania, a nawrócenia pod wpływem chwytającej za serce muzyki, scenografii, nastroju i barwy głosu kaznodziei nas nie satysfakcjonują, to przestańmy się oszukiwać i nie mówmy, że lepiej pod tym względem przygotowana ewangelizacja przyniesie więcej owoców. Może oczywiście wzbudzić większe zainteresowanie i to nawet w środkach masowego przekazu, ma się to jednak nijak do ilości autentycznym nawróceń.

Bóg, który przemówił kiedyś przez osła (4 Moj 22,28nn), by ratować jednego ze swoich proroków, jest w stanie posłużyć się nawet poganinem i pogańską muzyką, by doprowadzić kogoś do poznania prawdy. To jednak nie zwalnia nas z obowiązku wiernego zwiastowania Ewangelii o zbawieniu tylko i wyłącznie w Chrystusie, nawet jeżeli będzie to raziło wrażliwe ucho postmodernisty. Pamiętajmy, że od szafarza tego właśnie się wymaga, by każdy okazał się wierny (1Kor 4,1nn), a jako słudzy Słowa otrzymamy surowszy wyrok (Jk 3,1).

Troska o formę odpowiednią do naszych czasów i środowiska, do którego chcemy dotrzeć, może uwiarygodnić nas jako ludzi o normalnej wrażliwości estetycznej i otworzyć drzwi do powiedzenia choć kilku słów na temat Ewangelii. Odpowiednia forma naszych spotkań może nawet przyciągnąć ludzi do zboru. Jednak ani estetyka, ani poziom artystyczny nie są tym, co pociąga ludzi do Chrystusa (tego biblijnego). Tym, co pcha nas w jego objęcia jest potrzeba przebaczenia grzechów. Tę zaś może wzbudzić tylko Duch Święty (J 16,8) za pomocą głoszonego Słowa Prawdy (Jk 1,18), które jest mieczem w ręku Ducha Bożego (Ef 6,17).

Pokładanie nadziei w odpowiedniej muzyce, oświetleniu, nastroju i barwie głosu kaznodziei jest takim samym grzechem, jak bałwochwalstwo, czary i oddawanie czci obrazom. Biada kaznodziejom, którzy zamiast skupić się na głoszeniu PRAWDY Bożego Słowa manipulują ludźmi, chcą się przypodobać swoim sponsorom. Odbierają już swoją nagrodę (Mat 6,2.5.16).

Na początku XIX wieku amerykański kaznodzieja Charles Finney wprowadził do Kościoła wiele elementów, które miały ożywić siermiężne kaznodziejstwo królujące w tamtym czasie. Finney był z wykształcenia prawnikiem o bardzo dziwnych poglądach na temat prawd biblijnych. Uważał m.in., że religia jest dziełem człowieka, ale nie chodziło mu o religie pogańskie. Chodziło mu o to, że to, co Bóg chciał zrobić, to już zrobił, teraz wszystko jest naszym dziełem. Nawet duchowe odrodzenie z Ducha Świętego nazywał teologiczną fikcją. Wszystko, co człowiek musi zrobić, może uczynić sam, o własnych siłach, bez działania łaski Bożej. Ponieważ wszystko teraz zależy od człowieka, również kaznodzieja według niego powinien zmienić swój styl i przemawiać z większym entuzjazmem i nie zajmować się teologią. Powinien być żywy, spontaniczny i zabawny. Swoim nowatorskim podejściem wzbudził autentyczne zainteresowanie. Ludzie tłumnie przychodzili na jego ewangelizacje, które były lepiej zorganizowane, ciekawsze i bardziej dynamiczne niż kiedykolwiek wcześniej. Finney wykonał swoje dzieło. Ludzie byli zachwyceni. „Nawracały się” setki, a nawet tysiące osób rocznie. Pod koniec swojego życia Finney powiedział jednak, że jest dogłębnie rozczarowany, ponieważ ci „nawróceni” przez niego chrześcijanie, dzisiaj, w zdecydowanej większości przynoszą wstyd Ewangelii żyjąc gorzej niż świat.

4. Im lepszy mówca, tym więcej nawróceń. Potrzeba szczególnej elokwencji, by przez nasze świadectwo ktoś chciał się nawrócić.

Tutaj kwestia jest podobna do tej z poprzedniego punktu. Kiedy patrzymy na powołania w Starym i Nowym Testamencie, widzimy, że ma się to nijak do tego argumentu. Do tego, by przekazać swoje poselstwo, Bóg używał najróżniejszych ludzi łącznie z pasterzami rybakami i ludźmi z marginesu. Byli wśród nich również ludzie wykształcenie, ale tym, co pociąga ludzi do Chrystusa była i jest dobra nowina o przebaczenie win dzięki śmierci Jezusa Chrystusa, a nie elokwencja mówcy czy inne atrakcje. Apostoł Paweł w Liście do Koryntian będących pod wpływem lokalnych retorów, mówi że: „…upodobało się Bogu zbawić wierzących przez głupie zwiastowanie.” (1Kor 1,21).

Są oczywiście w Biblii kwestie prostsze i trudniejsze (2P 3,16), ale Ewangelia jest tak prosta, że każdy człowiek jest w stanie ją zrozumieć i przedstawić innym. Prorok Izajasz zapowiadając duchowe odrodzenie ludu Bożego mówi, że będzie to droga tak prosta, że nawet głupiec na niej nie zbłądzi (Iz 35,8).

5. Jeżeli są wybrani do zbawienia, sami będą się nawracać.

W zasadzie ten argument jest już chyba nieaktualny. Osobiście nie spotkałem nikogo, kto by tak mówił, choć mam wrażenie, że niektórzy tak postępują – i to wcale nie kalwiniści. Najprostszą odpowiedzią na taki wykręt są słowa apostoła Pawła, który w Liście do Rzymian pisze: „Każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie” i zaraz po tym zadaje retoryczne pytania: „ Ale jak mają wzywać tego, w którego nie uwierzyli? A jak mają uwierzyć w tego, o którym nie słyszeli? A jak usłyszeć, jeśli nie ma tego, który zwiastuje?” (Rzym 10,13,14). Rozstając się ze swoimi uczniami Jezus powiedział do nich: „Idąc na cały świat, głoście Ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony.” (Mk 16,15-16). Choć Bóg mógł zesłać legion aniołów, którzy w ciągu jednego dnia zaspokoiliby wszystkie potrzeby ewangelizacyjne, postanowił, że będzie to naszym zadaniem.

Zarówno apostoł Piotr jak i Jakub w swoich listach piszą wprost, że duchowe odrodzenie dokonuje się przez zwiastowane Słowo Boże (1Pt 1,23; Jk 1,18; Rzym 10,17). Powiedziałbym nawet, że jeżeli spotykamy kogoś kto mówi, że nawrócił się i nigdy nie miał kontaktu ze Słowem Bożym, mamy podstawy, by poważnie wątpić w autentyczność jego nawrócenia. Nie chodzi oczywiście o kontakt z książkowym wydaniem Biblii, ale o zwiastowane poselstwo o pojednaniu z Bogiem przez śmierć Jezusa, które Bóg przekazał nam, byśmy zanieśli je dalej (2Kor 5,20.21; Jud 1,3).

Zauważmy, że nawet jeżeli słyszymy świadectwa z odległych zakątków świata, jak to Bóg przez jakiś niezwykły sen przygotowywał ludzi na przyjęcie Ewangelii, to nie kończyło się to na tym lecz posyłał do nich misjonarzy, którzy to Słowo Prawdy im potem zwiastowali. To właśnie jest naszym powołaniem.

Kiedy Słowo przekazywane jest osobiście, nasze życie jest jednocześnie ilustracją tego, co chcemy przekazać i świadectwem działania Bożej mocy i łaski. Trudno o lepszy obraz.

6. Zaprzyjaźnienie się z człowiekiem jest najskuteczniejszym sposobem na przyciągnięcie go do Chrystusa.

Najpierw zasłyszana anegdota: W pewnym zborze organizowano spotkania ewangelizacyjne. Ponieważ wypadało zaprosić jakichś gości, brat Kowalski też postanowił mieć w tym swój wkład. Codziennie, kiedy spotykał na klatce schodowej swojego sąsiada uśmiechał się i mówi dzień dobry. Aż po kilku dniach zdobył się na odwagę i zaprosił go na spotkania w zborze. Ponieważ sąsiad się nie nawrócił, po roku sytuacja się powtórzyła. Brat Kowalski znowu bardzo się starał, uśmiechał się, mówił dzień dobry, na co sąsiad odpowiada: „Co, u was znowu ewangelizacja?”.
Prawdziwa przyjaźń zawsze jest czymś wspaniałym. Jeżeli jednak miałaby być sposobem manipulowania drugim człowiekiem, staje się obrzydliwą hipokryzją.

Szczera przyjaźń może pomóc zjednać przychylność i zdobyć uwagę naszego słuchacza. Jednak ani przyjaźń, ani słuchanie jako takie nie przesądza o nawróceniu się człowieka. Choć wiara pochodzi ze słuchania (Rz 10,17), to jednak dla jednych mowa o krzyżu jest głupstwem, albo zgorszeniem, a dla innych mocą Bożą ku zbawieniu (1Kor 1,23-24) i to niezależnie czy słyszą to od przyjaciela, czy obcego.

Jeżeli pod wpływem przyjaźni ktoś chce przyjąć chrzest i stać się członkiem społeczności ludzi wierzących, świadczy to tylko o tym, jak głęboka jest w człowieku potrzeba akceptacji i bycia kochanym. Jeżeli jednak nie idzie to w parze z przekonaniem o grzechu i o potrzebą przebaczenia, które jest tylko w Chrystusie, to w rzeczywistości nie mamy tu do czynienia z osobą, która doświadczyła nowego narodzenia, a jedynie kimś kto w religijnym środowisku zaspokaja swoje potrzeby społeczne.

7. Zanim zajmiemy się ewangelizacją trzeba pokonać moce demoniczne rządzące w powietrzu.

Choć oczywiście w służbie Jezusa i apostołów widzimy wypędzanie demonów, nie ma żadnych podstaw do tego, by sądzić, że Jezus czy jego uczniowie w jakiś szczególny sposób walczyli z demonami w okręgach niebieskich po to, by otworzyć sobie drzwi do zwiastowania Ewangelii. Kiedy Jezus wypędzał demony nie było to rezultatem jakichś specjalnych strategii, ale jego odwiecznej mocy, którą ma nad swoim stworzeniem (do którego zaliczają się również demony, tj. zbuntowane anioły). Uczniowie Jezusa wypędzali demony w tym samym autorytecie.

Księga Daniela odsłaniając nam rąbek tajemnicy i ukazując jakąś walkę w świecie aniołów, pokazuje, że jest to walka w świecie aniołów a nam nic do tego. W Biblii modlitwy nigdy nie były zanoszone do aniołów ani o aniołów. Oczywiście mamy przykłady oddawania czci aniołom, ale jako praktyka godna potępienia (np. Kol 2,18).

Apostoł Paweł w Liście do Efezjan pisze o duchowej walce (6, 10-19), ale nie ma na myśli niczego z tych praktyk, o których mówi się dzisiaj w niektórych ruchach. Walka, o której mówi jest walką o to, by Ewangelia była zwiastowana bez przeszkód z naszej strony, tzn. by nasze życie pod każdym względem było ozdobą Ewangelii a nie jest zaprzeczeniem. Dlatego w dalszej części Pawła daje są bardzo praktyczne napomnienia zmierzające do tego, by pomimo zastawianych na nas zasadzek diabłu nie udało się zdyskredytować nas i ośmieszyć Ewangelii. Paweł wzywa, by nasze życie było życiem w prawdzie i sprawiedliwości (w.14) i gotowości do zwiastowania Ewangelii (w.15), byśmy żyli wiarą w to, że wszystkie nasze grzechy zostały przybite do krzyża (w.16), a przed oczami mieli perspektywę wiecznego domu w niebie (w.17). Wszystko co czynimy, musi być ugruntowane na jego Słowie, bo tylko tego używa Duch Boży (w.17). Ostatnim elementem jest modlitwa o innych wierzących, a w szczególności o takich ludzi, jak apostoł Paweł, którzy głoszą Ewangelię. Nie chodzi jednak o walkę z przeszkadzającymi mu demonami (Paweł nigdy o czymś takim nie wspominał), ale o jego odwagę i wierność w tej służbie (w.19). Brak odwagi do przeciwstawienia się fałszywym nauczycielom jest również dzisiaj jednym z najpoważniejszych wyzwań dla sług Słowa.

Moce demoniczne ostatecznie zostały już pokonane na krzyżu (Kol 2,15) i nie ma potrzeby kopać leżącego. Nasze zwycięstwo w Chrystusie już się dokonało, bo ten, który jest w nas większy jest od tego, który jest na świecie (1J 4,4).

8. Jeżeli mielibyśmy ewangelicznie wierzącego premiera, albo prezydenta, a najlepiej większość w parlamencie, można by zewangelizować cały kraj.

Patrząc na historię Kościoła, możemy powiedzieć tylko tyle: w powiązaniu ze światem polityki Kościół zawsze wychodził na tym źle. Nie mam na myśli jego materialnego statusu, ale duchową kondycję. Najlepiej widać to na przykładzie manewru Konstantyna Wielkiego, który na początku IV wieku uczynił chrześcijaństwo religią równoprawną z innymi. Oczywiście skończyły się w ten sposób prześladowania rozpętane przez jego poprzednika Dioklecjana, ale zaczęły się inne problemy. Następca Konstantyna, Teodozjusz Wielki, uczynił chrześcijaństwo religią panującą. Sprawy Ewangelii stawały się przedmiotem układów, a treść Ewangelii dopasowywana do tego, co aktualnie było politycznie poprawne.

Te dwa światy są ze sobą nie do pogodzenia. Jezus wyraźnie mówi: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18,36). Ewangelizacji nie da się załatwić na drodze politycznych układów, bo ostatecznie przyjmie ona funkcję „opium dla ludu” i stanie się tylko narzędziem w ręku polityków.
Odgórna ewangelizacja nie przekłada się ani na jakość, ani na ilość nawróceń. Paradoksalnie, Kościół najlepiej rozwijał się w czasie, kiedy był prześladowany. We wspólnotach pozostawali tylko ci, którzy gotowi byli oddać za Ewangelię życie. Świadectwo ich życia było argumentem nie do odparcia i jednocześnie przyciągającym kolejnych zwolenników drogi Pańskiej.

Czy to nie dziwne, że ci, którzy tak dużo mówią o konieczności przebudzenia i rozwoju kościoła nie chcą modlić się o prześladowania? Przecież, gdyby rzeczywiście wzrost kościoła bez uszczerbku na jakości (!) byłby ich największym pragnieniem, to takie rozwiązanie wydawałoby się najbardziej racjonalne.

9. Jeżeli mielibyśmy do dyspozycji swoje radio albo telewizję, mielibyśmy więcej chrześcijan.

Częściowo można się zgodzić z tym postulatem, pod jednym jednak warunkiem. Media takie jak radio czy telewizja są bardzo drogimi instytucjami i by przetrwać, kierują się potrzebami rynku, tj. widza, który za wszystko płaci. Jak wiemy, wiara jednak nie jest rzeczą wszystkich i niewielu jest tych, którzy znajdują wąską bramę do Królestwa Bożego (Mt 7,14). Chodzi o to, że to większość odbiorców (klientów) będzie wymuszała na nadawcy rodzaj nadawanych programów. Przyglądając się temu jak obecnie wygląda telewizja chrześcijańska w Stanach Zjednoczonych, obawiam się, że pokładanie nadziei w tym medium jest złudne. Chyba trudno o coś gorszego niż chrześcijanie mających „parcie na szkło”, z drugiej jednak strony, przy tak kosztownym przedsięwzięciu atrakcyjniejszy prezenter i atrakcyjniejszy program oznacza więcej widzów, a więcej widzów, więcej pieniędzy potrzebnych na utrzymanie takiej instytucji i jej rozwój. Wtedy jednak już nie treść będzie miała pierwszoplanowe znaczenie, ale potrzeba przyciągnięcia widza.
Z prawdziwym zapałem myślę o tym, jak niesamowity potencjał niesie ze sobą możliwość emitowania dobrych programów uczących biblijnego sposobu myślenia. Być może na dzisiaj najlepszym rozwiązaniem jest niezależna produkcja takich programów, ale z takim założeniem: robimy to dla chwały Bożej, bez kompromisu dla Ewangelii. Jeżeli jakaś stacja telewizyjna zechce go wyemitować, chwała Bogu, ale jeżeli nie, to nie będziemy dopasowywali Ewangelii do ich wymagań. Ale wtedy zostaje nam niezależna dystrybucja na płytach DVD, albo przez Internet. Zakładam tu oczywiście, że potrafimy zrobić programy, które pod względem sztuki reżyserskiej będą na odpowiednim poziomie.

Z drugiej jednak strony… W pierwszych wiekach Ewangelia pomimo braku telewizji i radia dotarła do najdalszych zakątków imperium. Nie powinniśmy przesadzać z wiarą w media. Żywy chrześcijanin jest najlepszym obrazem Ewangelii.

10. O skuteczności ewangelizacji świadczy ilość nawróceń.

To jedna z największych zmór współczesnego chrześcijaństwa. Ciągłe statystyki poewangelizacyjne, które należy pokazać sponsorom, a nawet wycofywanie środków finansowych z projektów, które nie przynoszą od razu spodziewanych efektów. Osobom, które myślą w ten sposób przydałoby się przestudiowanie historii misji i zobaczenie, jak wiele heroicznych inicjatyw przez wiele lat nie tylko nie przynosiły żadnych rezultatów w postaci nawróceń, ale powodowało zniechęcenie samych misjonarzy. W końcu jednak zawsze przychodziły. Adoniram Judson działający w Birmie (1813) przez siedem lat ciężkiej pracy nie zobaczył ani jednego nawrócenia. Po 12 latach na Birmie było 14 chrześcijan. A jednak jego służba i przetłumaczenie Biblii na ten, jeden z najtrudniejszych języków świata, stała się olbrzymim błogosławieństwem w kolejnych latach i dla następnych pokoleń. William Carey (1761-1834), pracował przez 7 lat zanim zobaczył pierwsze owoce swoich wysiłków. W Zachodniej Afryce na pierwszego chrześcijanina trzeba było czekać 14 lat. W nowej Zelandii 9 lat, a na Tahiti 16 lat. Ciekawe ilu współczesnych sponsorów pozostałoby wiernych misji, która przynosiła takie rezultaty?

Zauważmy, że ci, którzy otrzymali chlubne świadectwo (Hebrajczyków 11,39) to nie tylko ci, w życiu których działy się cuda, ale również tacy, którzy z powodu wierności Bogu ginęli. Zwróćmy też uwagę, że ziarno siane przez siewcę, o którym mówi Jezus (Mt 13,3nn) za każdym razem było takie samo. Inna była tylko gleba. Rezultat nie zależał od tego, czy siewca rozrzucał ziarno z prawej strony do lewej czy odwrotnie, prawą czy lewą ręką. Kluczowe znaczenie miało to, by po pierwsze było to ziarno(!) i po drugie, by trafiło na urodzajną glebę.

Liczby nie robiły wrażenia ani na Jezusie, ani na apostołach. Oduczmy się więc oceniania jakości ewangelizacji na tej podstawie. Z drugiej strony niech też nie stanie się to dla nas wymówką, by nic nie robić. Słowo musi być siane i módlmy się, by trafiało na dobrą glebę.

Zakończenie

Podsumowując, chciałbym zachęcić, by nie oglądać się na wiatr, tylko siać zgodnie z obdarowaniem. Jeżeli jesteś typem nauczyciela, nauczaj. Jeżeli lepiej czujesz się w rozmowach indywidualnych, głoś Ewangelię w kontaktach sam na sam. Jeżeli widzisz potrzebę głoszenia na ulicy, rób to na ulicy. Jeżeli najlepiej wychodzi ci to przy kawie, zapraszaj znajomych do domu, albo do kawiarni. Jeżeli nie straszne ci rozdawanie traktatów, rozdawaj je. Jeżeli czujesz się dobrze w interakcji z grupą, głoś w grupie. Apostoł Paweł powiedział: „byle wszelkimi sposobami Chrystus był zwiastowany”. Nie chodzi więc o metodę, ale o Chrystusa. Nie chodzi o sposób siania, ale o ziarno, bo tylko ono ma w sobie życie.

Kim jesteśmy?

Razem dla Ewangelii jest inicjatywą chrześcijan z różnych kościołów ewangelicznych, złączonych wspólnym pragnieniem zwiastowania Ewangelii i troski o zdrową naukę biblijną. Poznaj nasze priorytety, wyznanie wiary oraz deklarację wartości. To na nich opieramy naszą współpracę. Razem pragniemy działać dla Ewangelii, ku chwale naszego Pana, Jezusa Chrystusa.

Tagi

Kategorie