Nad zmartwychwstałym Chrystusem śmierć nie ma już mocy; Jego ciało jest nowe, nieznikome, czyli nie podatne na zmiany wywołane przez grzech. Chrystus (w swej ludzkiej naturze) żyje na wieki w zupełnie literalnym sensie; śmierci dla Niego już nie ma, nie ma choroby, nie ma cierpienia.
Nasz Zbawiciel w swej ostatniej modlitwie o Kościół przed męką pokazał nam, jakie nosi w sercu pragnienie: „Chcę, aby ci, których mi dałeś, byli ze mną, gdzie ja jestem, aby oglądali chwałę moją, która mi dałeś” (J 17:24). Chrystus chce nas mieć przy sobie, w wieczności. Podobnie Ojciec – „przeznaczył [kochających Go, czyli powołanych] aby stali się podobni do obrazu Syna jego, a On żeby był pierworodnym pośród wielu braci” (Rz 8:29); a to wszystko w „chwale, która ma się objawić” (w. 18), w porównaniu z którą „utrapienia teraźniejszego czasu nic nie znaczą”.
Obecnie doświadczamy „wzdychania w sobie, oczekując odkupienia ciała naszego” (w. 23). Tak właśnie jest – wszelkie zmiany w procesie uświęcenia nie są całkowite, więc w tej sprawie nic innego nam nie pozostaje, jak czekać, oczywiście w posłuszeństwie, a nie nieróbstwie, na powrót Jezusa Chrystusa w chwale. Powrót, który łączy się właśnie z „odkupieniem ciała naszego”, czyli zmartwychwstaniem w nowym, nieskażonym ciele. „Co sieje się jako skażone, bywa wzbudzone jako nieskażone” (1Kor 15:42) – rodzimy się w grzechu, ale zmartwychwstajemy w czystości; „sieje się w niesławie, bywa wzbudzone w chwale; sieje się w słabości, bywa wzbudzone w mocy; sieje się ciało cielesne, bywa wzbudzone ciało duchowe” (w. 43-44).
Będzie to wspaniały moment: „wszyscy zostaniemy przemienieni, w jednej chwili, w oka mgnieniu, na odgłos trąby ostatecznej; bo trąba zabrzmi i umarli wzbudzeni zostaną jako nieskażeni, a my [chrześcijanie w tym czasie żyjący] zostaniemy przemienieni” (w. 51-52. Niezależnie od tego, czy umrzemy zanim przyjdzie Chrystus, czy też doczekamy w tym ciele tego Wielkiego Dnia Pana, zostaniemy przemienieni. Chromi będą chodzić; zniedołężniali i inwalidzi, będą cieszyć się pełnią sprawności; cierpiący całe życie na choroby będą całkowicie zdrowi; ślepi i głusi będą widzieć i słyszeć; zgarbieni się wyprostują, kulawi zaczną chodzić. A wszyscy jednocześnie będą uwolnieni od tego wszystkiego, co krępowało ich serca w starym ciele do życia dla Boga; od ulegania pokusom z zewnątrz i własnej grzeszności – której po prostu w nas nie będzie.
Do tego czasu musimy jeszcze przejść przez przykre doświadczenie obumierania starego ciała, czyli fizycznej śmierci. I tak musi być, bo „to, co siejesz, nie ożywa, jeśli nie umrze” (1Kor 15:36). Aby stać się nowym życiem, tak jak nasienie, musimy umrzeć. Pan Jezus podobnie postrzegał swoją śmierć – aby dać życie innym, musi wpierw obumrzeć: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, jeśli ziarnko pszeniczne, które wpadło do ziemi, nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje; lecz jeśli obumrze, obfity owoc wydaje” (J 12:24). Ziarno, dopóki nie obumrze, pozostaje ziarnem i nie rodzi życia. To jego umieranie przynosi nowe życie. Tak samo jest i z nami – śmierć jest tym właśnie etapem. Nasze obecne ciało jest jedynie ziarnem, w którym tkwi nowe życie, ziarnem, które musi koniecznie obumrzeć, aby owo nowe mogło się pojawić. Musimy umrzeć, aby zmartwychwstać.
Ale i umieramy, aby zmartwychwstać. Dlatego Bóg przez Pawła przypomina i zachęca: „nie chcemy bracia, abyście byli w niepewności co do tych, którzy zasnęli [w Panu], abyście się nie smucili, jak drudzy, którzy nie mają nadziei” (1Tes 4:13). Nie smućmy się jak ci, którzy nadziei nie mają, bo umieramy, aby zmartwychwstać: „Albowiem jak wierzymy, że Jezus umarł i zmartwychwstał, tak też wierzymy, że Bóg przez Jezusa przywiedzie z nim tych, którzy zasnęli. Przeto pocieszajcie się nawzajem tymi słowy” (w. 14, 18).
Panie, przyjdź!