Mimo to, niedziela po niedzieli, głosimy Słowo. I nawet niewielka regularna praktyka może pomóc nam wyrobić sobie pewne pojęcie o tym, co działa, a co nie. Jeśli również jesteś kaznodzieją, wspinającym się gdzieś obok mnie na tę stromą górę, mam nadzieję, że te pięć refleksji o tym, czego sam się uczę, okaże się pomocne również tobie.
1. Mnóż, łącz i przeplataj ilustracje w kazaniu
Kiedyś myślałem, że głównym celem ilustracji jest wyjaśnienie czegoś w obrazowy sposób i że najlepiej nadaje się do tego jakaś opowieść. Lecz dzięki temu, czego nauczyłem się w Covenant Seminary i dzięki doskonałym zaleceniom Bryana Chapella dla kaznodziejów, zacząłem postrzegać ilustrację przede wszystkim jako sposób poruszania emocji i woli – a jest wiele różnych sposobów, aby tego dokonać. Jednym z nich jest, na przykład, obraz słowny. Niedawno próbowałem zobrazować to, że ludzie nie mogą ujrzeć Bożego oblicza i przeżyć, więc zapożyczyłem sformułowanie z książki C.S. Lewisa pt. Póki mamy twarze i porównałem to do komara wlatującego w strumienie wodospadu Niagara. I tak zdanie rozrosło się z „nie możemy zobaczyć Bożego oblicza i przeżyć” do „nie możemy zobaczyć Bożego oblicza i przeżyć, tak jak nie może przeżyć komar, który wleci w strumienie wodospadu Niagara”.
I choć to wydłużyło kazanie o 12 słów i około 3,5 sekundy, zapewne przydało mu intelektualnej jasności i emocjonalnej siły, nieproporcjonalnie więcej niż długości.
Doszło do tego, że wręcz nie potrafię wyjaśnić niczego bez ilustracji. Niemal każdą prawdę, którą chcę wyrazić w formie twierdzenia, staram się zobrazować jakimś konkretnym przykładem. Nie jest to „rozwadnianie” kazania, jak uważają niektórzy, a przynajmniej nie bardziej niż Jezus „rozwadniał” swoje kazania z pomocą przypowieści (Mk 4,34). Ponieważ ludzki umysł skłania się ku temu, co konkretne, w ten sposób wzmacniamy, a nie umniejszamy prawdę Pisma przed słuchaczami, przekładając ją na konkretne i zrozumiałe sytuacje z codziennego życia.
Oprócz typowych narracyjnych ilustracji, wypracowałem dwie inne metody ilustrowania kazań. Po pierwsze, łącze ilustracje w wiązki. Czasami używam pięciu lub sześciu obrazów słownych pod rząd. (Martin Luther King Jr. robił to w swoim przemówieniach – i nie jest to monotonne, a wręcz wzmacnia sens wypowiedzi.) Po drugie przeplatam ilustracje przez całe kazanie. Często wracam do ilustracji, którymi rozpoczynałem, po tym, jak wyjaśniłem już tekst, który nimi ilustrowałem; jeszcze raz wiążę ilustrację z tekstem. To utrwala skojarzenia i zwiększa jasność przekazu. Zbyt często bowiem ludzie pamiętają ilustracje, a zapominają o tym, co one miały ilustrować.
Nauczyłem się także szukać ilustracji w różnych miejscach: filmach, historii, literaturze, aktualnych wydarzeniach, własnym życiu itd. Przekonałem się, że najsłabszą częścią mojej biblioteki jest literatura piękna. Mam mnóstwo książek teologicznych, ale niewiele powieści, z których mógłbym czerpać ilustracje. W przyszłości zamierzam czytać więcej literatury pięknej – Szekspira, mitów greckich, książek dla dzieci czy sztuk Alberta Camusa, cokolwiek mnie zainteresuje i wzbogaci – w dużej mierze po to, aby zwiększyć moją zdolność do komunikowania Słowa Bożego. Zrozumiałem, że aby być dobrym kaznodzieją, trzeba być nie tylko oddanym studentem Pisma Świętego, ale także oczytanym i uważnym obserwatorem życia.
2. W wyjaśnianiu tekstu głębia jest ważniejsza niż szerokość.
Jest wiele cech, które odróżniają kazanie od wykładu lub komentarza, a jedną z nich – wciąż się tego uczę – jest to, że kazanie nie musi, a wręcz nie może, być wyczerpujące. Po prostu niemożliwe jest, by powiedzieć wszystko o danym fragmencie – i bynajmniej wcale nie o to chodzi.
Coraz częściej przekonuję się, że gdy wyjaśniam w kazaniu jakiś tekst, jasne wyrażenie głównej myśli jest daleko ważniejsze niż szczegółowe omówienie całego fragmentu. Na przykład, gdy głoszę z Psalmu 90, kazanie powinno dotyczyć znikomości człowieka przed Bogiem oraz konsekwencji tej prawdy w naszym życiu, w odniesieniu do całej ewangelii. Poboczne aspekty tekstu poruszam jedynie na tyle, na ile odnoszą się do głównego wątku psalmu. W wykładzie mógłbym przedstawić je bardziej szczegółowo, ale w 35-minutowym kazaniu jest to po prostu niemożliwe. Tu trzeba przez cały czas podkreślać główną myśl.
To znaczy, że przygotowanie kazania jest diametralnie innym zadaniem intelektualnym niż, na przykład, moje studia doktoranckie. Podczas studiów skupiałem uwagę na szczegółowych aspektach tekstu, szukając luk w literaturze przedmiotu i próbując wnieść unikalny wkład w jego rozwój. To świat zupełnie inny od przygotowania kazania. Przygotowanie kazania polega na znalezieniu sposobu na to, aby jak najlepiej wyrazić i uwypuklić główne myśli tekstu biblijnego dla określonej grupy słuchaczy – nie chodzi o odkrycie czegoś nowego, lecz o przestawienie odwiecznych, prostych i zwyczajnych prawd w świeży, angażujący, osadzony w kontekście i skupiony na ewangelii sposób.
Przygotowując kazania nadal czytam komentarze i studiuje tekst w języku oryginalnym – ale poświęcam na to mniej czasu niż na modlitwę i rozmyślania nad zastosowaniem, a w treści kazania staram się ukryć te studia, jak to tylko możliwe. Ludzie siedzący w ławkach nie potrzebują wysłuchiwać szczegółowego komentarza ani popadać w zachwyt nad erudycją kaznodziei. Potrzebują jasnego i łatwego do zastosowania wyjaśnienia tekstu i powinni być zachwyceni mocą i jasnością Pisma Świętego.
3. Rady dotyczące zastosowania powinny wynikać z doświadczeń zdobytych w pracy duszpasterskiej.
Nikt nie może być dobrym kaznodzieją, dopóki nie zanurzy się głęboko w życie ludzi, którym służy. Pastor, który zaniedbuje poradnictwo duszpasterskie, osobiste uczniostwo czy wizyty w szpitalach, w konsekwencji będzie również zawodził za kazalnicą. Może być wspaniałym mówcą i egzegetą, ale nie będzie potrafił dobrze odnieść prawdy Słowa do życia konkretnych osób, do których się zwraca.
Każde kazanie powinno być dostosowane do ludzi, którzy go słuchają. Dwa kazania z dokładnie tego samego tekstu, ale wygłoszone w dwóch różnych kościołach, mogą okazać się całkowicie odmienne. To nie jest relatywizm, to rzeczywistość przemawiania do określonych osób, a miłość wymaga tego, aby mówić do nich tak, aby to było im pomocne.
Dlatego nie wystarczy jasno przedstawiać prawdy. Musimy odnieść tę prawdę do zmagań codziennego życia – kwestii najbardziej zajmujących albo nękających ludzi, których mamy przed sobą. I aby zrobić to dobrze, potrzebujemy nie tylko odwagi i mądrości, ale również wystarczająco głębokich relacji, by wiedzieć, jakie są to kwestie.
Przekonałem się, że gdy „wchodzę w to” – odnosząc prawdę Słowa Bożego do najbardziej palących spraw, których inni obawiają się poruszać – rzadko tego żałuję. Ludzie tego pragną. Oczekują tego. Jeśli w kościele problemem jest plotkowanie, mówmy o tym w oparciu o głoszony tekst. Jeśli w kościele małżeństwa przeżywają problemy, mówmy o tym w oparciu o tekst. Wchodźmy w to. Nie unikajmy mówienia o życiowych sprawach. Jeśli trzeba, bądźmy niczym piorunochron. Nie stajemy tam po to, by być miłym; mamy rozpalić ogień i pozwolić, aby płonął. Lecz aby móc poruszać palące kwestie, musimy najpierw wiedzieć, jakie one są.
Czasami różnica między nudnym a pasjonującym kazaniem jest bardzo prosta. Zawiera się w pytaniu: jak dobrze znasz ludzi, do których mówisz?
4. Niech treść kazania decyduje o jego strukturze.
Niektórzy z przekonaniem występują przeciw kazaniom dwupunktowym, trzypunktowym lub wykorzystującym aliterację. Istnieją pewne wymuszone i schematyczne struktury kazania, i jeśli ktoś stosuje co tydzień taką samą strukturę, może to bardziej przeszkadzać niż pomagać. Powinniśmy jednak być otwarci na wszystko, co może pomóc ludziom w słuchaniu kazania i zwiększyć jasność przekazu. Oczywiście, nie musimy mieć dwóch lub trzech punktów. Musimy jednak zadbać o to, aby treść kazania była tak zrozumiała, jak to możliwe.
W architekturze obowiązuje zasada, że „forma wynika z funkcji”. Kieruję się podobną zasadą jeśli chodzi o głoszenia: „forma wynika z treści”. Uważam, że nie ma jedynej właściwej struktury, ale powinniśmy wybierać ją z rozmysłem. Nie wystarczy wyjść za kazalnicę i zacząć mówić. Może tak działa twój mózg, ale większość ludzi nie słucha w ten sposób. Musimy narzucić sobie dyscyplinę dążenia do jasności i uporządkowania przekazu.
Wśród najważniejszych kwestii, które osobiście zdarza mi się zaniedbywać są:
• zdania przejściowe,
• podpunkty,
• podsumowania poprzednich punktów (szczególnie w zakończeniu),
• ponowne odczytanie tekstu w trakcie wyjaśnienia,
• modlitwy.
Szczególnie łatwo jest zaniedbać zdania przejściowe. „Dobrze, a teraz punkt drugi” raczej nie wzbudzi entuzjazmu słuchaczy. Lepiej jest ukazać logiczny związek między kolejnymi punktami i powiedzieć coś w rodzaju: „Dobrze, zobaczyliśmy już _________ w punkcie pierwszym, ale musimy jeszcze zobaczyć _________ w punkcie drugim, i oto dlaczego jest to takie ważne”. Można również zbudować pewne crescendo, narastające napięcie między jednym a drugim punktem. Albo nadać im postać pewnego problemu, tak aby słuchacze odczuli w pierwszym punkcie konflikt, który kolejny punkt ma rozwiązać. Lecz niemal zawsze dobrze jest mieć pewien logiczny, przemyślany porządek i sposób przechodzenia do kolejnych myśli.
Oczywiście, zawsze powinniśmy być gotowi odłożyć swoją strukturę na bok – lecz to powinno być wynikiem prowadzenia Ducha Świętego, a nie konsekwencją zaniedbań w przygotowaniu kazania.
5. Zawsze idź na całość
Zwiastowanie Słowa przypomina taniec, śpiew, mecz sportowy lub zaproszenie kogoś na randkę. Nie uda się, jeśli podejdziemy do tego nieśmiało, połowicznie, bez przekonania. Za każdym razem musimy pójść na całość. Musimy dać z siebie absolutnie wszytko, co najlepsze. Musimy zanurzyć się w tym całkowicie. Nauczyłem się tego na błędach. Czasami, gdy myślę, że poprzednie kazanie wypadło dobrze, mogę trochę gorzej przygotować się do kolejnego i następnej niedzieli wychodzi słabiej. Nienawidzę tego.
Najlepiej jest głosić każde kazanie tak, jakby miało być ostatnim. Każdego tygodnia, od poniedziałku rano aż do modlitwy kończącej niedzielne nabożeństwo, musimy próbować po raz kolejny wspiąć się na szczyt tej olbrzymiej góry. To jest i powinno być wyczerpujące zadanie – emocjonalnie, duchowo i psychicznie. Ale przynosi również wiele radości.
Za każdym razem, kiedy staję za kazalnicą, muszę na nowo poddawać się Chrystusowi, niemal tak, jakbym dopiero stawał się człowiekiem wierzącym. Kazalnica jest świętym miejscem, świętą ziemią. Wymaga postawy poddania, zaparcia się siebie i uczynienia kroku wiary.
Wiele razy, nawet wtedy, gdy całkowicie polegam na Panu, czuję, że zawodzę. Lecz to właśnie w tych chwilach Bóg objawia swoją moc i uświadamiamy sobie – mimo iż jesteśmy tego niegodni – że jesteśmy narzędziem w jego rękach. Nic nie dorówna radości, jaką rodzi to uczucie. Jeśli Bóg pozwoli, zamierzam dążyć do tego wciąż na nowo, przez resztę mojego życia.
Dr Gavin Ortlund jest pastorem pomocniczym w Sierra Madre Congregational Church. Razem z żoną, Esther, mieszkają w Sierra Madre, w stanie Kalifornia, wychowując syna i córkę. Gavin prowadzi blog pt. Soliloquium, pod adresem gavinortlund.com.