Mimo to, propozycje Bean z pewnością zdobędą popularność wśród określonej grupy czytelników. Reprezentują one coraz częstszy, szczególnie wśród młodszego pokolenia, sposób myślenia o kościele. Dlatego ważne jest, aby podejść do książki Bean spokojnie i bezkompromisowo – starając się zrozumieć, z jakiej perspektywy pisze, ale także wyjaśniając to, co może być zagmatwane, i poddając krytyce to, co nie jest pomocne. Ta recenzja skupi się na krytyce, a wynika to z mojego szczerego zaniepokojenia ideami przedstawianymi przez Kelly Bean i wpływem, jaki mogą mieć na ludzi.
Gdy jakaś książka wspiera trendy kulturowe, którym w oczywisty sposób należy się przeciwstawić, i gdy otwarcie zachwala to, co jest szkodliwe dla sprawy Chrystusa, wymaga to wyraźnej odpowiedzi.
Bycie kościołem (organicznym) a chodzenie do kościoła (instytucjonalnego)
Kelly Bean – pisarka, aktywistka i animatorka wspólnot w okolicach Portland – zaczyna książkę od słów: „I oto jestem, w jasny niedzielny poranek, zwinięta w swoim przytulnym, pomarańczowym fotelu, popijam herbatę i kocham Jezusa. Minęło już sporo czasu odkąd niedzielny poranek oznaczał strojenie całej rodziny na nabożeństwo w kościele” (10). Wspomina, jak przed laty martwiła się o ludzi, którzy chodzili do kościoła tylko w święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy albo i rzadziej, a następnie przyznaje, „Zabawne jest to, że teraz sama jestem jedną z nich, ‘niechodzących’”. (10). Cała książka zbudowana jest wokół tezy, iż w pełni akceptowalną rzeczą jest to, aby chrześcijanie nie chodzili do kościoła: „Wspaniałą nowiną jest to, że można być chrześcijaninem i nie chodzić do kościoła, ale będąc kościołem pozostać wiernym temu, do czego powołał nas Chrystus” (36, wyróżnienie autorki).
Bean utrzymuje, że nie zachęca do wycofania się ze wszelkich form chrześcijańskiej wspólnoty na rzecz izolacjonistycznego, „samotnego” chrześcijaństwa (35). Pragnie na nowo zrozumieć, co to znaczy być kościołem w czasach zmniejszającej się liczby uczestników nabożeństw (29). Uważa, że możliwe jest „bycie kościołem” bez „chodzenia do kościoła” – opuszczenie „kościoła instytucjonalnego” na rzecz bardziej organicznych form duchowej wspólnoty. I choć przyznaje, że kościoły wciąż mają do odegrania pewną rolę w tym świecie, rolą tą wydaje się być przede wszystkim wspieranie zachodzących przemian (225).
Czynienie uczniami a marynowanie ogórków
Jeśli „bycie kościołem” oznaczałoby po prostu życie na sposób misyjny i troskę o lokalne społeczności miejskie (co jest treścią np. rozdziału 12), to wezwanie takie z pewnością zasługiwałoby na uznanie. Lecz problemem, który w widoczny sposób wpływa na całą książkę, jest niepotrzebne oddzielnie misji (bycia) od członkostwa (przynależności). W jednym z pierwszych rozdziałów Kelly Bean cytuje Boba Hyatta, pastora jednego z pobliskich kościołów: „Stwierdzenie ‘Nie potrzebuję być częścią lokalnego kościoła, bo JA JESTEM kościołem” przypomina piłkarza, który staje samotnie na boisku i ogłasza JA JESTEM zespołem. To głupie” (33, wyróżnienia autora). Niestety, Bean nie odnosi się szerzej do ważnego spostrzeżenia Hyatta: tak jak do gry w piłkę potrzebna jest drużyna, tak i „bycie kościołem” wymaga związania się z określoną grupą wierzących. Misja jest rezultatem, a nie alternatywą do naszej kościelnej tożsamości.
Bean popiera różne formy duchowych wspólnot i zgromadzeń. Ale przedstawia je jako całkowicie opcjonalne, a wiele opowieści, które przytacza (np. w rozdziale 3) zdaje się dotyczyć ludzi, którzy rezygnują z jakiegokolwiek rodzaju społeczności chrześcijańskiej, nie tylko z kościoła instytucjonalnego. Nie wyjaśnia, w jaki sposób miałoby to uwolnić ją od zarzutów o propagowanie indywidualizmu. Co więcej, gdy Bean opisuje, jak mogłyby wyglądać alternatywne wspólnoty duchowe, jej propozycje nie różnią się zbytnio od świeckich klubów towarzyskich. Na przykład, w rozdziale 6 stwierdza, że wierzący mogą doświadczyć obecności Chrystusa nie na zgromadzeniu w kościele, ale podczas wspólnego wykonywania stojaków na serwetki, uprawiania sztuki czy pieczenia ciast. I dodaje, „Ktoś ma ochotę na wspólne marynowanie ogórków lub pisanie pieśni w swoim domu? Jezus tam będzie” (103). Kolejny rozdział, poświęcony misyjnemu życiu osób niechodzących do kościoła, mówi w gruncie rzeczy o wspólnym spędzaniu czasu, spotkaniach towarzyskich, budowaniu relacji i podróżach. Z aprobatą cytuje słowa Andrew Jonesa: „Jeśli chcesz założyć kościół, wypraw w domu przyjęcie i zobacz, kto przyjdzie” (112).
Oczywiście, nie ma nic złego w tym, aby chrześcijanie mieli hobby. Rzeczywiście możemy doświadczać Chrystusa w codziennym życiu. Jednak doktryna kościoła, która zakłada, że hobby może zająć miejsce wspólnego zgromadzenia wierzących jest alarmującym wypaczeniem. Jezus nie powiedział, „Idźcie na cały świat, uprawiając warzywa, wypalając ceramikę, robiąc stojaki na serwetki, po prostu spędzając razem czas”. Polecił nam konkretnie, abyśmy czynili ludzi uczniami, chrzcili i podążali za nim do samego końca, nawet na śmierć (Mt 28,19-20; 16,24).
Gdy Jezus zobaczył, że świątynia zaczęła służyć innym celom niż uwielbieniu Boga, wywrócił stoły i wypędził przekupniów biczem (Mt 21,13; J 2,15). Możemy (i powinniśmy) odczuwać podobne wzburzenie w obliczu każdej próby odwrócenia uwagi kościoła od czynienia uczniami i skierowania jej na marynowanie ogórków.
Co z instytucjami Nowego Testamentu?
W całej swej książce Bean nie definiuje jasno słowa instytucja. Trzeba jednak powiedzieć jasno, że różnica między lokalnym kościołem a „organiczną wspólnotą” nie polega na tym, że jedno jest instytucją, a drugie nie. W końcu „egalitarne, międzypokoleniowe, dobrowolne wspólnoty”, o których pisze Kelly Bean, mają własne spotkania, praktyki, wierzenia i cele. Prawdziwa różnica nie polega na przeciwstawieniu kościoła instytucjonalnego kościołowi organicznemu, a raczej na przeciwstawieniu duchowości biblijnej jakimś bardziej otwartym, bliżej nieokreślonym formom. Innymi słowy, tym co wyróżnia organiczne wspólnoty, o których wspomina Bean, nie jest brak jakichkolwiek praktyk, lecz przede wszystkim brak tych, które zostały przekazane w Nowym Testamencie – takich jak chrzest (Mt 29,19-20), Wieczerza Pańska (Łk 22,14-23; 1 Kor 11,17-34), dyscyplina kościelna (Mt 18,15-20; 1 Kor 5,12-13), uwielbienie (Kl 3,16; Ef 5,19), używanie darów duchowych (1 Kor 12,4-11; 14,26), zwiastowanie Słowa (2 Tm 4,2; 1 Ts 2,13), członkostwo (1 Kor 5,4-5.12; 2 Kor 2,6-7), urząd starszych (1 Tm 3,1-7; Tt 1,5-9; Dz 20,28), urząd diakonów (1 Tm 3,8-13) i tak dalej.
Protestanci historycznie definiowali kościół jako zgromadzenie wierzących zbudowane wokół Słowa, ustanowień i dyscypliny kościelnej. W odróżnieniu od tego, Bean pisze, że sakramenty są opcjonalne (131) i zachęca „niechodzących”, aby nie przejmowali się także tym, że tracą cotygodniowe kazanie, gdyż można je zastąpić różnymi formami „alternatywnego uwielbienia” (czyli wszystkim, począwszy od „piwa i pieśni” po medytacje z Taize [165]). I choć przyznaje, że z pewną troską myśli o tym, jak odejście od kościoła instytucjonalnego wpłynie na dzieci (176), to stwierdza: „[Dzieci] nie potrzebują, aby uczyć je prawd w formie twierdzeń. Potrzebują raczej umiejętności życia i wspólnoty, do której będą należeć” (180). Nie jest jednak jasne, jaka taka wspólnota miałaby zapewnić im poczucie przynależności, ani jak wpajać im umiejętność życia, nie nauczając prawd w formie twierdzeń.
Co chyba najbardziej szokujące, Bean najwyraźniej nie postrzega tych odmiennych wizji wspólnoty chrześcijańskiej jako czegoś niezwykłego. W gruncie rzeczy, nawet nie próbuje ich uzasadniać. Z reguły po prostu opowiada historie znanych jej ludzi, którzy je praktykują.
Kultura ponad Pismo Święte
W całej książce dominującą siłą, która kieruje myśleniem Kelly Bean wydaje się być kultura, a nie Pismo Święte. Widać to m.in. w przyjętej przez nią metodologii, w której „kościół” definiowany jest w oparciu o postrzegane potrzeby świata (np. 35), pojawiają się również takie stwierdzenia: „Bóg jest obecny i aktywny w każdym miejscu – w kulturze, w świeckim społeczeństwie, w twórczym procesie, w stworzeniu (…) nie można podzielić życia na to, co święte i świeckie” (171). Niestety, wydaje się, że Bean nawet nie zastanawia się nad tym, czy współczesny trend do porzucenia kościoła nie powinien być raczej poddany krytyce z perspektywy teologii i Pisma Świętego, nie zaś decydować o naszym rozumieniu tejże teologii i Pisma.
Fakt, iż dla Bean trendy kulturowe pełnią rolę teologicznych autorytetów może tłumaczyć, dlaczego niektóre argumenty na rzecz wycofania się z życia kościoła zdają się świadczyć raczej o przywiązaniu do wygody (typowej dla mieszkańców przedmieść zachodnich społeczeństw). W pewnym miejscu zauważa: „Wysiłek, jaki zagonieni i przemęczeni ludzie muszą włożyć, aby wziąć udział w półtoragodzinnym nabożeństwie lub zaangażować się w kościelne programy i wydarzania, czasami jest po prostu zbyt wielki. Nierzadko zostanie w domu w niedzielny poranek wydaje się najlepszym sposobem, aby zachować zdrowe zmysły” (57). We wcześniejszych wiekach historii chrześcijaństwa i również obecnie w wielu miejscach na świecie wierzący ryzykują życiem, aby razem oddawać chwałę Bogu. Nakazuje nam to List do Hebrajczyków 10,25, gdzie „nie opuszczanie wspólnych zgromadzeń” w czasie prześladowań jest nieodłącznym elementem trwania w wierze.
Ze wstydem i smutkiem myślę o tym, co chrześcijanie spoza kręgu współczesnej kultury zachodniej – którzy przemierzają pieszo dziesiątki kilometrów, aby spotkać się ze swoim kościołem, lub uczestniczą w 10-godzinnych, „podziemnych” nabożeństwach – pomyśleliby o tym, że spędzenie 90 minut na wygodnej ławce w klimatyzowanej kaplicy jest zbyt wielkim wysiłkiem.
Kochać Jezusa to znaczy kochać kościół
Kościół jest drogocenną oblubienicą Chrystusa, którą On karmi i pielęgnuje i za którą przelał swoją krew (Dz 20,28). Kościół jest ciałem Chrystusa na tym świecie (1 Kor 12,27), przez które On realizuje swoją misję mimo szatańskich sprzeciwów (Mt 16,18). Kościół jest „filarem i podwaliną prawdy” (1 Tm 3,15) i areną, na której Bóg objawia swoją mądrość przed aniołami (Ef 3,10).
Chrystus tak bardzo identyfikuje się z kościołem, że prześladowanie kościoła jest wystąpieniem przeciw niemu (Dz 9,4-5). I dlatego każdy, kto kocha Chrystusa, musi również kochać kościół. Nie oszukujmy się: jeśli odwracamy się od kościoła, odwracamy się od Jezusa.
Książka omówiona w artykule:
Kelly Bean, How to Be a Christian Without Going to Church: The Unofficial Guide to Alternative Forms of Christian Community. Grand Rapids, MI: Baker, 2014.
Dr Gavin Ortlund jest pastorem pomocniczym w Sierra Madre Congregational Church. Razem z żoną Esther mieszkają w Sierra Madre, w stanie Kalifornia, wychowując syna i córkę. Gavin prowadzi blog Soliloquium, pod adresem gavinortlund.com.