Przedstawię teraz krótko historię, która doprowadziła do tego, że Kościół ewangeliczny utknął w pragmatycznym podejściu, i pokażę wam, dlaczego nie jest to tak niewinne, jak się wydaje.
Niedawna historia
Lata 70. były w Ameryce okresem duchowego przebudzenia. Szerzenie ewangelii na terenie uczelni i uniwersytetów odznaczało się świeżym, dynamicznym działaniem Ducha Świętego, który prowadził ludzi do zbawienia w Chrystusie. Masowe chrzty odbywały się w rzekach, jeziorach i oceanie, wydano kilka nowych przekładów Biblii, a chrześcijańskie wydawnictwa i media nadawcze przeżywały godny uwagi rozwój.
To smutne, ale żarliwość ewangelicznego przebudzenia ostygła i została przyćmiona przez chciwość i wyuzdanie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Otaczająca nas kultura odrzuciła biblijne standardy moralności, a Kościół, zamiast obstawać przy swej odrębności i wzywać świat do pokuty, złagodził swe stanowisko co do świętości. Porażka w sferze zachowywania odrębnej, biblijnej tożsamości była ogromna – doprowadziła ona do ogólnej duchowej apatii i odznaczała się spadkiem frekwencji na nabożeństwach.
Przywódcy Kościoła nie zareagowali na obojętność świata powrotem do mocnego, biblijnego kaznodziejstwa, podkreślającego grzech i pokutę, lecz zastosowali pragmatyczne podejście „budowania” Kościoła – w tym podejściu kierowano się marketingiem, metodologią i widocznymi rezultatami, z pominięciem biblijnej doktryny. Nowy model służby polegał na zatroszczeniu się o to, by grzesznicy poczuli się wygodnie i swobodnie w zborze, a potem przedstawiano im pożytki płynące z tego, że zostaną chrześcijanami. Wcześniejsze milczenie zastąpiono ugłaskaniem kultury i przystosowaniem się.
Nawet usługiwanie własnym członkom zboru uległo zmianie. Wiele kazalnic w kraju oddanych jest zabawianiu ludzi; nowoczesne podejście sprowadza się do zaspokajania ciągle zmieniających się kaprysów rzekomych wierzących; a wiele lokalnych zborów stało się czymś niewiele lepszym od klubów i ośrodków społecznych, gdzie cała uwaga skupia się na potrzebach jednostki. Nawet w chrześcijańskich stacjach radiowych nauczanie Biblii jako główny temat zostało zastąpione programami typu talk show z udziałem dzwoniących słuchaczy, muzyką oraz psychoterapią na żywo. Nowym sztandarem ewangelikalizmu stała się mantra pragmatyzmu: „Cokolwiek działa”.
Spór o „spadanie w dół”
Możecie być zaskoczeni tym, że to, co teraz widzimy nie jest niczym nowym. Najsłynniejszy kaznodzieja Anglii, Charles Haddon Spurgeon, zmierzył się z podobną sytuacją ponad sto lat temu. Spurgeon i inni wierni pastorzy zauważyli, że w niegdyś mocnych zborach pojawiło się pojednawcze nastawienie wobec ruchu modernistycznego oraz jawna z nim współpraca. Jaka motywacja kryła się za tym kompromisem? Przyjmowano „wyrafinowane” trendy kultury, by zabiegać o akceptację ludzi. Czy to nie brzmi znajomo?
W pewnym artykule, który Spurgeon anonimowo opublikował w swym miesięczniku Miecz i Kielnia, zauważono, że po każdym przebudzeniu prawdziwej, ewangelicznej wiary, w ciągu jednego lub dwóch kolejnych pokoleń następowało odejście od zdrowej doktryny, co w końcu prowadziło do masowego odstępstwa. Autor przyrównał to odchodzenie od prawdy do opadającego zbocza, i dlatego nazwał je „spadaniem w dół”. W okresie jednego pokolenia po śmierci Spurgeona wtargnięcie modernizmu do Kościoła zabiło dziewięćdziesiąt procent głównych denominacji. Sam Spurgeon, niegdyś szanowany i czczony zwiastun Unii Baptystycznej, został przez to towarzystwo zmarginalizowany, i w końcu zrezygnował z członkostwa w tej unii.
Efekty pragmatyzmu
Wielu spośród dzisiejszych przywódców Kościoła dało sie złapać na podstęp pragmatyzmu, ponieważ nie dostrzegli tkwiących w nim niebezpieczeństw. Zamiast bezpośredniego atakowania ortodoksji, ewangelikalny pragmatyzm tylko ustami służy prawdzie, lecz jednocześnie po cichu podkopuje fundamenty doktrynalne. Zamiast wywyższać Boga, skutecznie przedstawia w złym świetle to, co jest dla Niego cenne.
Po pierwsze, modny jest obecnie trend, by za podstawę wiary przyjmować coś innego niż Słowo Boże. O tym, w co wierzy wielu chrześcijan decydują przeżycia, emocje, mody i popularne opinie, jako często bardziej autorytatywne od Biblii. Chrześcijanie słuchają głosu węża, które pewnego razu powiedział Ewie: „Słowo Boże nie zawiera wszystkich odpowiedzi”, bowiem polegają na prywatnych, osobistych objawieniach, czy na mieszaniu świeckiej psychologii z „zasadami” biblijnymi. To dryfowanie jest widoczne w chrześcijańskim poradnictwie, które często oferuje jedynie eksperymentalną i niebiblijną, samopomocową terapię, z pominięciem solidnych odpowiedzi zawartych w Biblii.
Chrześcijańska praca misyjna często odznacza się pragmatyzmem i kompromisem, ponieważ zbyt wielu ludzi na misjach najwyraźniej doszło do wniosku, że to, co przynosi rezultaty jest ważniejsze od tego, co mówi Bóg. Jest tak również w lokalnych zborach. Modne stało się na nabożeństwach rezygnowanie z głoszenia i nauczania Słowa Bożego. Zamiast tego zbory serwują marną, bezwartościową dietę, składającą się z przedstawień, muzyki i innych form rozrywki.
Po drugie, ewangelikalny pragmatyzm ma tendencję do skupiania wiary nie na Synu Bożym, lecz na czymś innym. Jeśli oglądacie telewizję religijną, to widzieliście to wielokrotnie. Popierana przez tak wielu telewizyjnych ewangelistów ewangelia zdrowia, bogactwa i sukcesu jest krańcowym przykładem tego rodzaju fantazyjnej wiary. Ta fałszywa ewangelia bezwstydnie odwołuje się do ciała, wypaczając wszystkie obietnice Pisma Świętego i zalecając chciwość. To sprawia, że obiektem pragnień chrześcijanina nie jest Jezus Chrystus, lecz materialne błogosławieństwo.
Nurt łatwej wiary inaczej obchodzi się z przesłaniem ewangelii, lecz efekt jest ten sam. Jest to obietnica przebaczenia pozbawiona twardych wymagań ewangelii, czyli doskonałe przesłanie dla pragmatyków. Ten trend bardzo przyczynił się do spopularyzowania „wiary”, lecz niewiele dokonał, by wzbudzić szczerą wiarę.
Przesłanie nie skupia się już na Chrystusie. Chociaż od czasu do czasu wymienia się Jego imię, rzeczywisty cel znajduje się wewnątrz, a nie w górze. Zachęca się ludzi, by zaglądali do swego wnętrza; by starali się zrozumieć samych siebie; by zmierzyli się ze swymi problemami, zranieniami i rozczarowaniami; by zaspokajali swe potrzeby, realizowali swoje pragnienia i spełniali swe zachcianki. Prawie wszystkie popularne wersje tego przesłania zalecają egocentryczną perspektywę i ją usprawiedliwiają.
Po trzecie, wskutek pomniejszania ważności świętego życia – zarówno w zasadach moralnych, jak i w osobistym przykładzie – podważono biblijną doktrynę o nawróceniu. Pomyślcie o tym: co jeszcze musi zrobić szatan, by zniszczyć Kościół, skoro udało mu się podkopać Słowo Boże, odwrócić uwagę od Chrystusa i pomniejszyć znaczenie świętego życia?
Wszystkie te wydarzenia następują wewnątrz Kościoła powoli i stale, właśnie teraz. Tragiczne jest to, że większość chrześcijan nie dostrzega problemów, gdyż są zadowoleni z modnego i bardzo okazałego chrześcijaństwa. Lecz prawdziwemu Kościołowi tych zagrożeń lekceważyć nie wolno. Skoro walczymy o to, by zachować czystość doktrynalną, kładąc nacisk na biblijne kaznodziejstwo i biblijną misję, możemy pokonać zewnętrzne ataki. Jeśli jednak wpuszcza się błąd do Kościoła, znacznie więcej zborów spadnie w dół, by doświadczyć tego samego losu, co denominacje, które słyszały gorący apel Spurgeona, lecz go zlekceważyły.
Niech waszym nawykiem stanie się modlitewna prośba do Pana, by w ewangelicznym Kościele wywyższył autorytet swego Słowa, chwałę swojego Syna i czystość swego ludu. Niech Pan nas ożywi i zachowa nas jak najdalej od opadającego zbocza pragmatyzmu.